Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

chałem już osobiście wykładu profesora. Porozumienie zatem ustne wykluczone. Czy mąż nie zaglądnął ani razu przed odejściem do laboratorjum?
— Stanowczo nie. Spieszył się tylko niezwykle i był zdenerwowany, jak zresztą wogóle w ostatnich dniach. Zdaje mi się, panie doktorze, że on już wie o mojej przeprowadzce do salonu.
— Przypuszczam, że tak, wnioskując z innych objawów.
— Ale w jaki sposób? Czy sądzi pan, że zdołał się już porozumieć z tym ohydnym człowiekiem? Przecież to stało się dopiero dziś w nocy po raz pierwszy.
— Niekoniecznie — może tego nawet nie potrzebuje.
Profesorowa patrzyła wzrokiem wyczekującym wyjaśnień.
— Na razie wstrzymam się z odpowiedzią. Być może wkrótce dowiemy się całej prawdy. Czy nie ma łaskawa pani mi nic więcej do powiedzenia?
— Owszem. Odchodząc, mąż przystąpił do mnie i z rzadkiem u niego zakłopotaniem powiedział: Wybacz mi, że narażam cię w ostatnich czasach na pewne nieprzyjemności, lecz robię to w imię nauki. Zresztą dobrze zrobiłaś, usuwając się. Wkrótce zmieni się wszystko pomyślnie. Na wszelki wypadek miej w nocy przy sobie tę broń. — I wręczywszy mi browning, szybko oddalił się.
— Hm... to ciekawe. Przecież obawia się. Myślę,