Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

lając na równoczesny proces biologiczny; ci ludzie prawdopodobnie nigdy ze sobą nie zamienili ani słowa, nie spojrzeli sobie w oczy — nie mogli nawet mimo przypuścić się dającej do tego chęci.
A przecież jeden wiedział z przedziwną dokładnością o przeżyciach drugiego. Lecz należało ten punkt ustalić. A jeśli Stachur, nie mogąc się inaczej porozumieć, po każdej przehulanej nocy zdawał pisemną relację swemu wspólnikowi? I naodwrót?
Musiałem stanowczo poznać się z Czelawą, mieć z nim wspólne jakieś błahe przeżycie obojętne dla sprawy interesującej równocześnie jego i brata Stachura; o pewne szczegóły związane z tym drobiazgiem możnaby potem lekko potrącić w obecności nocnego włóczęgi, a jeśli odpowie stosownym resonansem, przypuszczenia moje co do tożsamosci pamięci u obu i związanych z nią kwestji będą niezbitym pewnikiem.
Dlatego z niecierpliwością czekałem na godzinę piątą wieczorem, w której miało nastąpić poznanie.
Jakoż koło wpół do piątej zjawili się Czelawowie w kawiarni. Profesor zajął miejsce obok żony pod oknem i zatopił się w czytaniu dzienników. Przysiadłem się do sąsiedniego stolika, składając oględny ukłon pani Wandzie.
Skończywszy przegląd pism, Czelawa wszczął obojętną rozmowę z żoną. Byłem w kłopocie, jak zawiązać znajomość; lecz szczęście mi sprzyjało. Uczony,