na dalszą metę. Umyślnie zastanawiałem się dłużej nad każdym ruchem i wikłałem sytuację. Czelawa niecierpliwił się i ciągle spoglądał na zegarek. Wreszcie, gdy było już trzy na ósmą, przerwał grę w bardzo naprężonym momencie i przeprosił za zawód.
— Mam dziś jeszcze posiedzenie o ósmej — skłamał niezręcznie. — Lecz partję tę musimy rozstrzygnąć jutro. Położenie nader zajmujące. Możebyśmy zapamiętali sobie obecną sytuację. Wszak mi pan nie odmówi, nieprawdaż?
— Z prawdziwą przyjemnością, panie profesorze.
I uważnie rzuciwszy raz jeszcze okiem na szachownicę, rozstaliśmy się.
Powróciwszy do siebie, przeprowadziłem znów metamorfozę mojej osoby w stylu z wczorajszej nocy i przed jedenastą siedziałem już w oberży. Brat Stachur spóźnił się nieco i przyszedł po mnie w bardzo złym humorze. Zaraz na wstępie zażądał paru szklanek absyntu z rumem i wychylił duszkiem jedną po drugiej: niechybnie zamierzał się upić. Jakoż po północy szalał już na dobre.
W stosownej chwili odciągnąłem go na stronę, proponując grę w szachy.
— Wiesz — zagaiłem — jeden z moich znajomych zadał mi wczoraj do rozwiązania łamigłówkę szachową. Wyobraź sobie, grał z jakimś jegomościem, lecz z braku czasu musiał grę przerwać. Końcowy układ figur zapamiętał, obiecując sobie dokończyć partję później.
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.