Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć? Chyba nie na podstawie techniki szachowej? Popełnione przezemnie istotnie pomyłki nie sprzeciwiają się w niczem logice gry.
— Wiesz co Dzierzba? — rzekł po chwili. — Zostawmy w spokoju te figurki. Zbyt dziś jestem wzburzony, by grać dobrze. Natomiast zajmijmy się czemś innem. Nie przypuszczasz nawet, o jak ciekawą sprawę potrąciłeś, zadając mi przypadkiem swoją zagadkę. Lecz ja ci zadam jeszcze ciekawszą, o jakiej się jeszcze nie śniło naszym filozofom... Zuziu, serdeńko, podajno jeszcze szklaneczkę! — krzyknął na młodą kelnerkę, przechodzącą obok i objął ją szerokim uściskiem.
Dziewczyna wymknęła się zręcznie, by wkrótce wrócić z żądanym napojem. Stachur posadził ją sobie na kolana i obsypawszy całą serją gminnych czułości, wypuścił z powrotem ze swych objęć.
— Teraz możesz odlecieć, turkawko.
— Setna dziewka — zwrócił się do mnie, wskazując na oddalającą się — co za ciało! Specjały, literacie, frykasy! Radzę ci umizgnąć się. Nie pożałujesz. Ale to są sprawy drugorzędne w tym momencie. Zacznijmy dyskusję sub specie aeternitatis.
Wyciągnął daleko przed siebie nogi, łyknął haust absyntu i patrząc mi w oczy z zagadkowo tajemniczym wyrazem, zaczął:
— A wiesz Dzierzbo, z kim grał w szachy twój doktor?