Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skądże mam wiedzieć? O nazwisko partnera nie pytałem.
— Ze mną.
Stachur z widoczną satysfakcją śledził wrażenie, wywołane tą enuncjacją.
— Wolne żarty. Kpisz, czy o drogę pytasz?
— Mówię całkiem serjo. Pan doktor grał wczoraj wieczorem koło siódmej tę partję ze mną, vulgo z prof. Czelawą.
— Kłamiesz Stachur. Czelawę znam z wykładów uniwersyteckich, lubo nie osobiście; był niegdyś mym profesorem; wykładał psychologję stanów anormalnych.
— Bajecznie! Cudownie! Witam cię kochany uczniu!
Stachur kordjalnie ujął mię w ramiona.
— Zwarjowałeś?
— Ani trochę. Brat Stachur i prof. W. St. Czelawa to jedna jaźń w dwóch formach, t. j. w dwóch ciałach. Rozumiesz serdeńko?
— Ani trochę.
— Non fa niente, ragazzo mio, non fa niente. Oto nieco z grubsza ociosana parabola; trochę może ordynarna, lecz zastosowana do tutejszego środowiska. — Sięgnął po brudny kufel z piwa, przelał doń część absyntu ze swego kieliszka i postawił przedemną oba szkła.
— Widzisz ten drogocenny płyn?
— No, cóż z tego?
— Przez ściany kufla przegląda mętnie, w kieli-