Nigdy ani słowa nie zamieniłem z nikim na temat czasu i jego nieistności, nie wygłosiłem ani jednego odczytu, nie wydałem najmniejszej broszury ni książki. Rozprawy mojej „O fałszywem pojmowaniu t. zw. czasu i jego fikcyjności“ nie czytał nikt na świecie. O istnieniu podobnej pracy nikt nie wie, nie może wiedzieć. Żaden z nielicznych znajomych, którzy i tak po mym powrocie z domu zdrowia usunęli się odemnie skwapliwie, nawet nie przypuszcza, że wogóle tym problemem kiedykolwiek się zajmowałem. Owoc kilkuletnich mych rozmyślań spoczywa cicho w czarnej ceratowej teczce tu w biurku, w tajemnej skrytce na prawo, dokąd nikt się bez mej wiedzy nie dostanie. To wykluczone. A jednak ten człowiek zna napewno treść manuskryptu, umie go na pamięć, na wylot. I usiłuje zbić mój, jak się wyraża „pogląd“ — głupiec! moją pewność. Nawet porządek myśli ten sam, nawet kontr-przykłady czerpane z tych samych dziedzin. Przeciwnik podchwytuje me zwroty, definicje, przemianowuje świeżo przezemnie odkryte wartości i pojęcia na swój tryb, przenicowuje bezwstydnie na swą modłę wyniki żmudnych badań mojego całego życia. Dziwne to, dziwne, arcydziwne!
Więc chyba wyczuł mnie jakimś sposobem, wyczytał myśli me z oddali i odpowiedział na nie rezonansem wroga. Musi zatem istnieć między nami jakiś tajemny stosunek, jakaś więźba duchowa, która umożliwia coś podobnego.
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.