Bo zaprawdę dziwny to jest zakątek. Obrosły zewsząd gęstwą jaśminu, żywopłotem róż, zda się przybytkiem cmentarnej melancholji. Teraz już jesień — róże nie kwitną, jaśmin nie rozlewa przesłodkiej woni, tylko rząd cyprysów stamtąd od ścieżki, rozkołysany wiatrem, przydaje miejscu smutnego uroku. Lecz w lipcu, gdy byłem tu po raz pierwszy — szkarłatem grały różane krzewy, odurzał jaśmin; wtedy i kalina, ta z brzegu nad stokiem, co smutną teraz potrząsa gałęzią, schylała się nad grobem w czerwonym uśmiechu jagód — i czeremcha, choć już przekwitła, składała tu na gzemsie zieloną okiść liści, chwiejbą wiatru zgięta...
Od razu przykuło mię miejsce. Poetyczne było, zadumy jakiejś pełne, w piękno wybujałe. Odtąd zaglądałem tu często, by spędzać całe popołudnia w zaciszu. Naprzeciw płyty nagrobnej jest ławka z oparciem — na niej siaduję.
Minęło lato, kwiaty przekwitły, powiędły róże i liść już pożółkniał — ja coraz częściej odwiedzam grób Marty. Teraz już wiem, że nie miejsce mię tutaj przynęca, lecz zmarła.
I dzisiaj pod zachód przyszedłem jak zwykle, usiadłem i patrzę na tę postać niewieścią za gęstym woalem z ręką na kruży i na taflę z marmuru u spodu z wyrytem nazwiskiem. Patrzę — i po raz już nie wiem który, czytam tych parę wyrazów:
„Tu spoczywa Marta ze Zbąskich Laskarys * 1865
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.