Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

uczucie winowajcy — złodzieja, który wykradł cudze szczęście. Muszę usunąć jego fotografję — nie zniosę dłużej tego spojrzenia.
Wogóle w ostatnich dniach owładnął mną jakiś nieokreślony, duszny niepokój. Mam nerwy nastrojone na najwyższą nutę. Nie mogę uspokoić się po dziwacznej przygodzie z przedwczoraj na cmentarzu. Miałem zajście z krukiem, czarnym strażnikiem Jej grobu. I przekonałem się dowodnie, że jest mi wrogi i chciałby zmusić mię do zaniechania mych odwiedzin.
Już na kilka dni przedtem zauważyłem, że ptak postępuje sobie ze mną zuchwale i staje się dziwnie natrętnym.
Ilekroć podchodziłem ku steli, by usiąść na ulubionej ławce, kruk zrywał się ze szczytu i łopocząc głucho skrzydłami, uwijał mi się uprzykrzony nad głową. Musiałem wreszcie użyć laski i odpędzić go precz. Wtedy odleciał, lecz niedaleko, bo wyczuwałem jego obmierzłą obecność gdzieś w pobliżu.
Aż onegdaj w sobotę, gdy zamierzyłem się na natręta, kruk opuścił się nagle do poziomu mej głowy i ruchem chybkim, niechwytnym, wysunąwszy dziób, ugodził mię w samą pierś, poczem z błyskawiczną szybkością odleciał. Cios był silny i czuję go do dziś — tu — koło serca. Celnie wymierzył. Musi mieć dziób jak ze stali. Gdyby nie to, że miałem na sobie narzutkę, byłby mię zranił głęboko. Lecz miejsce udaru jest do dziś dnia nabiegłe krwią, która jakby