tchem. Potem rozłożył ręce na znak, że nic nie słyszy.
— Zajdźmy od wejścia — zaproponowałem szeptem.
Ostrożnie obeszliśmy węgieł domu i przytuleni do ściany prawej, zbliżaliśmy się ku otworowi. Nagle Ben, który szedł przedemną, zatrzymał się, dając mi do zrozumienia, żebym się przybliżył. Usłuchałem wezwania i przysunąłem się.
Patrz tam — szepnął, wyciągając rękę ku otworowi chaty.
W głębi, nad kwadratowem paleniskiem, z którego unosił się kręty słup dymu, ujrzałem siedzącego w kuczki starego Indjanina. Był ubrany odświętnie, w strój wojenny swego plemienia. Nad podłużną, szlachetnie zarysowaną głową sędziwego wojownika powiewał pstry pęk piór, kołysząc się w oddechu ogniska. Skórzane spodnie, obite szlakiem złotych blaszek miały począwszy od kolan w górę wzorzyste wyszycia. Piersi barwy lśniącego bronzu były bogato tatuowane. Na chudej, żylastej szyi siał blaski drogocenny amulet. Szczególny charakter zdradzała twarz pociągła z dużym, orlim nosem; górna jej połowa od linji nosa ubarwiona czerwoną glinką, pozostawała w dziwnym kontraście do oczu wypłowiałych, zaciągniętych mgłą melancholji i bezsilnej rezygnacji. Oczy te, bezgranicznie smutne i stare patrzyły nieruchomo w dymiące przed sobą ognisko i gdyby nie ledwo dostrzegalny ruch
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.