Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

-— Ze względu na Pumę i to miejsce. Obiecuję ci moją pomoc tylko do linji chat. Gdyby żyła rzeczywiście sięgała poza nią, wycofam się, zrzekając dalszych zysków z podziału.
— Jak zechcesz — odparł sucho Ben. — Też fantazja, pozbawiać się dla głupiej chimery tak pięknego zarobku.
— Nie mogę inaczej.
I na tem stanęło. Ben zniósł z naszego pierwotnego obozowiska potrzebne przyrządy i zabraliśmy się do pracy. Złotonośna żyła poczynała się w niewielkiej odległości od osady w stronie zachodniej, pod wzgórzem cedrowem, i zmierzała ku chatom. Pas szlachetnego kruszcu był zwarty i wąski; linja pokładów widocznie szła raczej wzdłuż, niż na szerokość. To też po dwóch tygodniach oskardy nasze dotarły tuż pod samą wieś.
Przez cały ten czas Puma nie dawał o sobie znaku życia; nie wychodził poza obręb osady, chyba pod noc do swego szałasu po tamtej stronie koliska i to chyłkiem, jakby w obawie, byśmy go nie zaczepili; widocznie unikał nas. Lecz niezawodnie starzec śledził z daleka postępy pracy, patrząc z niepokojem na zbliżającą się ku chatom wężową linję rywocin.
Wreszcie pewnego dnia zazębiły się kilofy w gliniasty grunt na zatylu jednej z chat po zachodniej stronie osady. Wieczorem oświadczyłem Benowi, że odtąd będzie pracował sam. Heading zaklął, lecz nie