cił za obydwa skrzydła, usiłując pchnąć na zewnątrz. Całym ciężarem ciała wsparła się na nich, prąc ku wnętrzu. Rozpoczęła się zaciekła walka. Wszystkie myśli pierzchły gdzieś w najciemniejsze kryjówki mózgu, pozostawiając tylko żywiołową chęć wyprężenia sił na zewnątrz. Nagle napór zwolniał. Hassan pochylił się gwałtownie naprzód wraz z trzymanemi kurczowo okiennicami, a równocześnie usłyszał głuchy stęk spadającego ciała...
Zaryglował oba skrzydła, jak szaleniec porwał wzorzystą sofę z kąta, zatarasowując nią drugie okno, następnie uczynił to samo ze stołem i krzesłami, zwalając wszystko na kształt bezładnej barykady. W pokoju zrobiło się całkiem ciemno.
Osłupiały ze strachu, wcisnął się w róg kamiennej niszy i skierował oczy w parapet fatalnego okna.
Z zawrotnych nor wychynęły jedna po drugiej upiorne myśli.
Uświadomił sobie: oto tam pod oknem leży trup zarażonej... tam pod oknem... Obrzydliwe robactwo mrowi się w jej wnętrznościach, rozsiadło się na powierzchni... małe, zjadliwe zarazki, co wszędzie się wnęcą... co?! co?! Nawet przez najdrobniejszą szparkę...
Ściany drewniane, deski popękane od skwaru...
Krew stężała w tętnicach; w oczach obracały się jasno zielone kręgi, rozwijały się w coraz dłuższą spiralę...
Zaczął obserwować koła. Składały się z bardzo
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.