drobnych, mikroskopijnie drobnych stworzonek... Spirala przenikała jakby z za parapetu od zewnątrz, zwolna przybierając kształt ciała kobiecego...
Wtem Hassan zrozumiał, że przyszedł kres; z piersi wydobyło się niby skomlenie, niby charkot obłąkańca i stanął nad czeluścią szału...
W tej chwili doszło go od drzwi nagłe, urwane stuknięcie. Gdy zdrętwiały, odchodząc niemal od zmysłów, nie ruszył się z kąta, ktoś zapukał po raz drugi, a w chwilę potem odezwał się groźny, męski rozkaz:
— Otwórz!
Głos był dziwnie silny, pełen świadomej siebie potęgi. Jakby zmagnezyzowany, Hassan poddał mu się i odsunął zaworę.
Przez otwór rozwartych drzwi bluznęła w ciemnicę pokoju łuna zachodu. Na jej tle ujrzał starca wyniosłego wzrostu, w szarym burnusie z czerwoną kitajką na biodrach.
W myśli Hassana przemknęło błyskawicą wyobrażenie rozpalonego do białości muru i kilku przesuwających się pod nim postaci.
— To jeden z tych — pomyślał, nadaremnie usiłując oderwać wzrok od przepastnie fosforyzujących oczu nieznajomego.
Gość wszedł śmiało do wnętrza, a zatrzymawszy się w środku izby, spojrzał na zatarasowane okna. Na wąskich, z wyrazem zawziętej energji skurczonych wargach zaświtał na poły ironiczny, na poły bolesny
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.