Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Harmonji! Zestroju!
Mieli go wielcy farysi świata, bo była im potrzebna do czynu, mieli i maluczcy (i ci najszczęśliwsi), mieli tajemni mistrze, by jej wybranym udzielać.
Bywają ludzie, co w dziecięcej nieświadomości, w głębi serc prostych ten zestrój posiedli. I nagle jakaś klątewna moc nachodzi chram zgody, targa wiązania, rozsadza sklepienie przymierza — i wtedy człowiek przechyla się na jedną stronę, traci równowagę i bez pamięci, bez tchu pędzi w odmęt zaguby...
Synu! Takie przejścia bywają zawsze fatalne!
Głos mu dziko schropowaciał i tętnił przyciszonym świstem. Przechylił roznamiętnioną twarz ku Hassanowi i szepnął:
— Synu, taką harmonję posiadłem i ja. Zdobyłem ją, wydarłem Temu tam w naszym domu w długie godziny samotnych rozmyślań. I oto już siódmy dzień chodzę po mieście i nucę harubiech wyzwolin i siły. Dotykałem umarłych, wsysałem się w ich zwiotczałe, sine wargi, wżerałem w biedne, skażone ciała i patrz! Cały jestem i czysty! Pogodny jestem i z świętą radością na czole! I taki promienny przyszedłem do nich, by się mem szczęściem podzielić jak z braćmi. Lecz wyśmiali mię i nazwali szaleńcem. Chyba szaleńcem jasności i słońca.
I teraz ja król, ja, Pan mocy, chcę ci jej synu udzielić. Bo taka jest moja wola!