Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— Człowiek niczego nie myśli na marne. Żadna myśl, nawet najdziwaczniejsza, nie ginie bezpłodnie — powtarzał niejednokrotnie w gronie przyjaciół i znajomych.
I zdaje się, właśnie ta wiara w ziszczalność fikcji rozlewała utajony żar po arterjach jego tworów, że mimo pozornej oschłości przejmowały do głębi...
Lecz on nie był z siebie nigdy zadowolony; jak każdy szczery twórca szukał ciągle nowych środków wypowiedzenia się, coraz to dobitniejszych znaków, któreby oddały myśl jego możliwie najwierniej. Wkońcu porzucił słowo, wzgardził mową jako zbyt łomką formą ekspresji i zaczął tęsknić do czegoś bezpośredniejszego, coby plastyką i dotykalnością prześcignęło wszystkie dotychczasowe zakusy.
Nie miało być niem milczenie, „odpoczynek słowa“ symbolistów — to było dlań za blade, za mgławicowe i — za mało szczere. Chciał innej realizacji.
Jaką być mogła — nie wiedział dokładnie — lecz w możliwość jej wierzył niewzruszenie. Parę faktów zaszłych przed laty, gdy jeszcze pisał i ogłaszał — umocniło tę wiarę; przekonał się bowiem już wtedy, że mimo swego urojonego charakteru, kreacje jego posiadają szczególną siłę wpływania na świat i ludzi. Szalone pomysły Wrześmiana, wypadłszy z rozżarzonej miazgi twórczej, zdawały się mieć moc zapładniającą, wytwarzając nowe, nieznane dotychczas wiry, jakieś obłąkane monady myślowe, których przejawy rozbły-