Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

miast kilku numerów jednego dziennika, była poprostu wielka ilość dzienników.
Czasami, kiedy dziadek był zakatarzony, mnie polecano czytanie. Cóż za niezręczność tyranów! To tak jak the Papes zakładający bibljotekę zamiast spalić wszystkie książki jak Omar (którego piękny czyn bywa podawany w wątpliwość).
W czasie tych lektur, które trwały (zdaje mi się) jeszcze rok po śmierci Robespierra i które zajmowały dobre dwie godziny każdego ranka, nie przypominam sobie, abym bodaj jeden raz był zdania, które wygłaszała moja rodzina. Przez ostrożność, strzegłem się mówić, a jeśli czasem się odezwałem, wówczas zamiast odeprzeć to co mówiłem, nakazywano mi milczenie. Widzę teraz, że ta lektura była lekarstwem na przerażającą nudę w jakiej pogrążyła się moja rodzina od trzech lat, zrywając po śmierci mojej matki zupełnie ze światem.
Mały Tourte brał mego zacnego dziadka za powiernika swoich amorów z jedną z naszych krewnych, którą gardziliśmy jako biedną i zakałą naszego szlachectwa. On był żółty, wstrętny, chorowity. Zaczął uczyć pisać siostrę moją Paulinę i zdaje mi się że to bydlę zakochało się w niej. Sprowadził do domu księdza Tourte, swego brata, który miał twarz zniszczoną zimnemi humorami. Dziadek powiedział raz, że traci apetyt kiedy ma u siebie tego księdza na obiedzie; to uczucie rozwinęło się we mnie bez miary.
Pan Durand zawsze przychodził do nas raz czy dwa razy dziennie; zdaje mi się, że dwa razy, a to dlaczego. Doszedłem do owej epoki niewiarygodnego głupstwa, gdy każe się uczniowi składać wiersze łacińskie (aby spróbować, czy ma talent poetycki); od tego czasu datuję mój wstręt do wierszy. Nawet u Rasyna, który mi się zdaje wielce wymowny, znajduję sporo waty.
Aby rozwinąć we mnie talent poetycki, pan Durand przyniósł wielki tom, którego czarna oprawa była straszliwie tłusta i brudna.
Brud byłby mi kazał znienawidzić Arjosta pana de Tressan, którego ubóstwiałem; osądźcie tedy uczucie jakie budził we mnie