siedemdziesiąt lat. Mój przyjaciel Felix Faure jest plugawym nikczemnikiem bez pięknych uczynków. A pan d’Houdetot! A Dijon! Powiedziałbym jak Juljan: Kanalja! Kanalja! Kanalja!).
Daruj mi ten przydługi nawias, czytelniku z r. 1880! Wszystko, o czem mówię, będzie zapomniane w tej epoce. Szlachetne oburzenie, którem drga moje serce, broni mi napisać więcej bez śmieszności. Jeżeli w r. 1880 będzie Francja miała znośny rząd, wszystkie wstrząśnienia, zwroty, niepokoje, przez jakie przejdzie aby to osiągnąć, będą zapomniane. Historja wypisze przy imieniu Ludwika Filipa tylko jedno słowo: największy hultaj na tronie.
Pan de Corbeau, zostawszy moim przyjacielem od czasu jak mnie przyniósł na grzbiecie z Berlandet do Echelles, brał mnie na łowienie pstrągów w Guiers. Miał wędkę piętnaście albo dwadzieścia stóp długą. Kiedy raz podniósł ją żywo, nitka przeleciała ponad drzewo i pstrąg ważący trzy ćwierci funta ukazał się nam na dwadzieścia stóp nad ziemią na szczycie drzewa ogołoconego z liści. Co za radość dla mnie!
Zamieszczam tutaj, aby go nie zgubić, rysunek, którym ozdobiłem dzisiaj list pisany do mego przyjaciela, R. Colomba. Tego roztropnego i poważnego człowieka ukąsił giez Metromanji, co go skłoniło do czynienia mi wyrzutów, ponieważ napisałem przedmowę do nowego wydania p. de Brosses; otóż on również napisał przedmowę. Ta karta ma być odpowiedzią Colombowi, który powiada, że ja będę nim gardził.
Dodaję: jeśli istnieje drugi świat, pójdę tam złożyć hołd Monteskjuszowi, który może mi powie: „Mój dobry przyjacielu, nie miałeś cienia talentu na tamtym świecie“. To mnie zmartwi, ale nie zdziwi; oko nie widzi samo siebie.