Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

do czasu, wracał do swego domu przy ulicy des Vieux-Jesuites. Tam, widzę pana Le Roy, dającego mi lekcję przy wielkiem czarnem biurku w gabinecie ojca i mówiącego do mnie pod koniec lekcji:
„Panie Henryku, niech pan powie swemu drogiemu ojcu, że nie mogę nadal przychodzić za trzydzieści pięć (albo czterdzieści pięć?) franków miesięcznie“.
Chodziło o asygnaty, które leciały na łeb (wyrażenie miejscowe). Ale pod jaką datą pomieścić ten bardzo wyraźny obraz, który mi się nagle przypomniał? Może było to o wiele później, w epoce kiedy malowałem gwaszem.
Rysunki pana Le Roy były dla mnie rzeczą najmniej ważną. Mistrz ten kazał mi robić oczy z profilu i en face, i uszy sangwiną wedle innych rycin udających ołówek.
Pan Le Roy był to Paryżanin, bardzo grzeczny, suchy i słaby, postarzały wskutek najstraszliwszej rozpusty (takie jest moje wrażenie, ale jak zdołałbym, usprawiedliwić słowo: najstraszliwsza?), pozatem grzeczny, cywilizowany na sposób paryski, co na mnie robiło wrażenie nadzwyczajnej grzeczności, ile że przywykłem do zimnych, markotnych, dalekich od cywilizacji min, które stanowią zwyczajną fizjognomję szczwanych mieszkańców Delfinatu. (Patrz charakter starego Sorel w Czerwonem, ale gdzie, u licha, będzie Czerwone w 1880? — Powędruje do Hadesu!)
Pewnego wieczora, o zmierzchu (było zimno), odważyłem się wymknąć nibyto idąc po ciotkę Elżbietę do pani Colomb; ośmieliłem się wejść do klubu Jakobinów, który odbywał swoje posiedzenia w kościele św. Andrzeja. Byłem przepełniony bohaterami historji rzymskiej; widziałem się w przyszłości Kamilem lub Cyneynatem albo oboma naraz. Bóg wie, na jaką karę się narażam, powiadałem sobie, jeśli jakiś szpieg Serafji (tak myślałem wówczas) spostrzeże mnie tutaj.
Ujrzałem prezydenta, jakieś źle ubrane kobiety. Żądano głosu i mówiono dosyć bezładnie, Dziadek zazwyczaj drwił sobie, na we-