Wszystkie zimowe popołudnia spędzało się z nogami wyciągniętemi do słońca w pokoju ciotki Elżbiety, który wychodził na Grenette. Nad kościołem św. Ludwika lub (aby rzec lepiej) obok widać było górę Villard-de-Lans w kształcie trapezu. Tam biegła moja wyobraźnia, wiedziona przez Arjosta pana de Trepan, widniała, marzyła jedynie łąkę pośród wielkich gór.
Dziadek miał zwyczaj mówić, pijąc wyborną kawę, około drugiej popołudniu z nogami do słońca: „Od 15 lutego, w tym klimacie, dobrze jest na słońcu“.
Lubił bardzo kwestje geologiczne i byłby stronnikiem lub przeciwnikiem teoryj pana Elie de Beaumont, które mnie zachwycają. Dziadek mówił do mnie z przejęciem — to najważniejsze — o ideach geologicznych niejakiego pana Guettard, którego znał, o ile mi się zdaje.
Zauważyłem z siostrą moją Pauliną, która trzymała ze mną, że rozmowa w najpiękniejszym momencie dnia, przy kawie, polegała zawsze na jęczeniu. Jęczano nad wszystkiem.
Nie mogę dać tu realności faktów, mogę dać tylko ich cień.
Spędzaliśmy letnie wieczory, od siódmej do wpół do dziesiątej (o dziewiątej rozlegał się dzwon św. Andrzeja; piękny ton tego dzwonu przejmował mnie żywem wzruszeniem). Ojciec mój, mało wrażliwy na piękno gwiazd (z dziadkiem rozmawiałem wciąż o konstelacjach), powiadał, że boi się zakatarzyć i szedł rozmawiać z Serafją w przyległym pokoju.
Terasa ta miała wspaniały widok na góry Sassenage, gdzie słońce zachodziło w zimie, i na skały Voreppe (letni zachód słońca).
Dziadek mój robił wiele wkładów w tę terasę. Stolarz Poncet zamieszkał przez rok w gabinecie przyrodniczym, gdzie zrobił szafy z białego drzewa; następnie porobił skrzynie ośmnaście cali szerokie i dwie stopy wysokie, z kasztana, napełnione dobrą ziemią, z winem i kwiatami. Dwa szczepy wyrastały z ogrodu pana Perier-Lagrange, poczciwego głuptasa, naszego sąsiada.
Dziadek kazał tam porobić odrzwia z listwami z kasztanu. Tę
Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/124
Ta strona została skorygowana.