lekarskim nałożyła mu lekki pokost obłudy wraz z peruką o potrójnym rzędzie pukli. Przypuszczałbym raczej to ostatnie, widziałem bowiem że był oddawna przyjacielem księdza Sadin, proboszcza św. Ludwika (jego parafja), kanonika Rey i panny Rey, jego siostry, do której chodziliśmy często (ciotka Elżbieta miała tam swoją partyjkę) na małą uliczkę za św. Andrzejem; nawet miłego, zanadto miłego, księdza Helie, proboszcza od św. Hugona, który mnie ochrzcił i który mi to przypominał później w kawiarni Regence w Paryżu gdzie jadałem śniadania koło 1803 w czasie mojej prawdziwej edukacji, przy ulicy d’Angiviller.
Trzeba zauważyć, że w 1790 księża nie wyciągali konsekwencyj z teorji i dalecy byli od nietolerancji i niedorzeczności, jakiemi świecą w r. 1835. Znosili doskonale, że dziadek pracował w obliczu swego biuściku Woltera i że rozmowa jego, wyjąwszy jeden temat, była tem, czem byłaby w salonie Woltera. Trzy dni, jakie spędził w owym salonie, cytował chętnie przy każdej sposobności jako najpiękniejsze dni w swojem życiu. Nie odmawiał sobie bynajmniej satyrycznej albo skandalicznej anegdotki o księżach; w czasie zaś swojej długiej karjery, bystry ten i chłodny umysł zebrał ich setkami. Nigdy nie przesadzał, nigdy nie kłamał, co mi pozwala, jak sądzę, twierdzić dzisiaj, że, co się tyczy inteligencji, nie był on kołtunem; ale znowuż umiał powziąć wiekuistą nienawiść dla bardzo błahej przewiny i nie sądzę abym mógł obmyć jego duszę z zarzutu kołtuństwa.
Odnajduję typ kołtuna nawet w Rzymie, w panu M... i jego rodzinie; w panu Bois, jego szwagrze, wzbogaconym...[1].
Dziadek miał cześć i miłość dla wielkich ludzi, co bardzo raziło dzisiejszego proboszcza św. Ludwika, oraz wielkiego wikarjusza, dzisiejszego biskupa Grenobli, który w swoim charakterze księcia Grenobli, pokłada punkt honoru w tem, aby nie oddać wizyty prefektowi.
- ↑ Koniec zdania nieczytelny.