Wada ta, — mój wstręt do Chryzala[1] — przedłużyła mi może młodość. Byłoby to więc szczęśliwe nieszczęście, jak to że miałem mało kobiet (kobiet jak Bianca Milai, którą spudłowałem w Paryżu, pewnego ranka, około r. 1829, jedynie dlatego, że niespostrzegłem się na jej „psychologicznym momencie“, — miała tego dnia czarną aksamitną suknię, było to na ulicy du Helder albo Mont-Blanc.
Ponieważ prawie nie miałem kobiet tego typu (prawdziwych mieszczanek), nie jestem ani trochę zblazowany w pięćdziesiątym roku. Chcę rzec: zblazowany moralnie, bo fizycznie oczywiście zużyłem się porządnie, do tego stopnia, że mogę obejść się wybornie dwa albo trzy tygodnie bez kobiet; taki post dolega mi jedynie w pierwszym tygodniu.
Większość moich pozornych szaleństw, (zwłaszcza to głupstwo że nie umiem chwycić za włosy sposobności (która jest łysa, jak powiada Don Jafet z Armenji), wszystkie moje frycowe przy sprawunkach etc., etc., pochodzą z hiszpańskości udzielonej mi przez ciotkę Elżbietę (dla której miałem zawsze najgłębszy szacunek, szacunek tak głęboki że nie pozwalał na rozwinięcie się czułości dla niej) i także, zdaje mi się, z lektury Arjosta, którego czytałem tak młodo i z taką rozkoszą. Dziś bohaterowie Arjosta przedstawiają mi się jako masztalerze, których jedyną wartością jest ich siła, o co się kłócę z pięknoduchami, którzy wolą Arjosta od Tassa, gdy w moich oczach, Tasso, kiedy szczęśliwie zapomni naśladować Wergilego lub Homera, jest najbardziej wzruszającym z poetów).
W niespełna godzinę napisałem tych dwanaście stronic, zatrzymując się od czasu do czasu i siląc się nie pisać rzeczy mglistych, które byłbym zmuszony wykreślić.
Jakim cudem mogłem pisać bardzo fizycznie, drogi Colomb? —
- ↑ Molier, Uczone białogłowy.