Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

doktora Gagnon. Płaszczył się przed szlachtą, ale tę przewagę nad doktorem Gagnon wyrównywał zupełny brak wdzięku i poglądów literackich, które wówczas były chlebem powszednim rozmowy. Pan Dupuy, zazdrosny że dziadek jest członkiem komitetu i jego zwierzchnikiem, nie uwzględnił rekomendacji tego szczęśliwego rywala co do mej osoby; miejsce moje w sali matematyki zdobyłem jedynie własną zasługą, po trzech latach przez które tę zasługę ustawicznie poddawano w wątpliwość. Pan Dupuy, który mówił bezustanku (nigdy zawiele) o Condillacu i o jego logice, nie miał ani cienia logiki w głowie. Mówił ozdobnie i z wdziękiem, miał imponującą postawę i bardzo dworne manjery.
Miał bardzo piękną myśl w r. 1794, mianowicie podzielić stu uczniów, zapełniających salę parterową na pierwszej lekcji matematyki, na brygady po sześciu lub siedmiu, z których każda miała swego naczelnika.
Moim naczelnikiem był duży, to znaczy młody człowiek, o stopę wyższy od nas, który już przekroczył wiek dojrzewania. Pluł ponad nas, przykładając zręcznie palec do ust. W pułku taki nazywa się morowiec. Skarżyliśmy się na tego morowca (nazywał się, o ile pomnę, Raimonet) przed panem Dupuy, który okazał się wzniosły usuwając go. Pan Dupuy przywykł dawać lekcje młodym oficerom artylerji z Valance i bardzo był wrażliwy w kwestjach honoru (pchnięcie szpadą).
Przechodziliśmy nędzny podręcznik Bezout, ale pan Dupuy był na tyle inteligentny, że nam wspomniał o książce Clairauta i o nowem wydaniu tej książki, jakie sporządził Biot (ten pracowity szarlatan).
Clairaut miał wszelkie dane na to aby otwierać głowę, gdy Bezout zatykał ją na zawsze. Każde twierdzenie w podręczniku Bezouta robiło wrażenie wielkiego sekretu pochodzącego od sąsiadki.
W sali rysunku uważałem, że p. Jay i p. Couturier (ze złamanym nosem), jego pomocnik, wyrządzali mi straszną niesprawie-