Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

kiedy piszę zdanie, którem wzgardziłby jeden z tych dwóch olbrzymów (z roku 1835); Chateaubriand albo Villemain.
Bez wątpienia, w roku 1880, znajdzie się jakiś szarlatan zręczny, wyrachowany, modny, jak ci panowie dzisiaj. Ale, jeżeli ktoś to przeczyta, będzie mnie uważał za zawistnika, to mi jest bardzo przykre; ta nędzna mieszczańska przywara jest, jak sądzę, zupełnie obca mojej naturze.
W istocie, jestem śmiertelnie zazdrosny jedynie o ludzi nadskakujących kobiecie, którą kocham; co więcej, jestem zazdrosny nawet o tych, którzy jej nadskakiwali dziesięć lat przedemną. (Naprzykład pierwszy kochanek Babet, w Wiedniu, w 1809.
„Przyjmowałaś go w swojej sypialni!
— Wszystko było dla nas sypialnią, byliśmy sami w zamku, on miał klucze“.
Czuję jeszcze ból, jaki mi sprawiły te słowa, a to było wszakże w 1809, dwadzieścia siedem lat temu; widzę uroczą naiwność młodej Babet; patrzyła mi w oczy).
Znajduję, to pewna, wiele przyjemności w tem co piszę od godziny, w tym wysiłku aby bardzo ściśle odmalować moje wrażenia z czasów panny Kably; ale kto, u licha, będzie miał odwagę przeczytać tę olbrzymią kupę ja i mnie? To mi się wydaje cuchnące mnie samemu. To jest wada tego rodzaju pisanin; przytem nie umiem poprawić mdłego smaku żadnym sosem szarlatanizmu. Czy ośmielę się dodać: Jak Wyznania Russa? Nie, mimo całej niedorzeczności zarzutu, będą mnie znowu uważali za zawistnego lub też silącego się narzucić porównanie, przerażające swym absurdem, z arcydziełem tego wielkiego pisarza.
Oświadczam uroczyście jeszcze raz i raz na zawsze, że mam głęboką wzgardę dla panów Pariset, de Galvandy, Saint-Marc-Girardin i innych pyskaczy, płatnych pedantów i jezuitów z Debatów, ale dlatego nie uważam siebie za bliższego wielkich pisarzy. Nie przypisuję sobie innej zasługi, prócz tego że maluję naturę podobną, tę naturę która objawia mi się tak jasno w pewnych chwilach.