Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

Powtóre, jestem pewien mojej najlepszej wiary, mego uwielbienia dla prawdy; po trzecie, przyjemności jaką znajduję w pisaniu, przyjemności, która dochodziła do szaleństwa w 1817 w Medjolanie, u pana Peroult, corsia del Giardino.

ROZDZIAŁ XXVI

Ale wróćmy do panny Kably. Jakże byłem daleki w owych czasach od zawiści i od obaw że będę pomówiony o zawiść i od myślenia w jakimkolwiek sposobie o innych! Życie zaczynało się dla mnie.
Była tylko jedna istota na świecie: panna Kably; tylko jeden wypadek: czy miała grać tego wieczora, czy nazajutrz?
Co za rozczarowanie kiedy nie grała, i kiedy dawano jakąś tragedję! Co za uniesienie radości czystej, tkliwej, tryumfalnej, kiedy czytałem jej nazwisko na afiszu! Widzę jeszcze ten afisz, jego kształt, papier, druk.
Szedłem czytać kolejno to drogie imię w trzech czy czterech miejscach, w których wywieszano afisze: przy bramie Jakobinów, przy altanie parkowej, na rogu domu dziadka. Czytałem nie tylko jej nazwisko; robiłem sobie tę przyjemność, aby odczytać cały afisz. Zużyte nieco czcionki lichego drukarza, który sporządzał ten afisz, stały mi się drogie i święte; przez długie lata kochałem je, bardziej od najpiękniejszych.
Nawet przypominam sobie to: kiedy przybyłem do Paryża w 1799, piękność czcionek raziła mnie; to nie były te, któremi drukowano nazwisko Kably.
Wyjechała, nie umiem określić epoki. Przez długi czas nie byłem zdolny iść do teatru. Uzyskałem lekcje muzyki, nie bez trudu; dewocja mego ojca miała uprzedzenie do sztuki tak świeckiej, a dziadek nie miał najmniejszego zamiłowania do muzyki.