Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Wziąłem nauczyciela skrzypiec, nazwiskiem Mention, człowieka najpocieszniejszego w świecie; wcielenie dawnej wesołości francuskiej pomieszanej z brawurą i miłością. Byt bardzo biedny, ale miał serce artysty; jednego dnia, kiedy grałem gorzej niż zazwyczaj, zamknął nuty, mówiąc: „Nie uczę więcej“.
Udałem się do nauczyciela klarnetu, nazwiskiem Hoffman (ulica de Bonne), poczciwego Niemca; grałem trochę mniej źle. Opuściłem tego nauczyciela nie wiem jak, aby przejść do pana d’Holleville, ulica Saint-Louis, naprzeciw pani Barthélemy, naszej szewcowej. Skrzypek wcale znośny, był głuchy, ale rozróżniał najmniejszą fałszywą nutę. Spotykałem się tam z panem Feliksem Faure (dziś par Francji, prezydent Sądu, jeden z sędziów z sierpnia 1835). Nie wiem, jak opuściłem pana Holleville.
Wreszcie zacząłem chodzić na lekcje śpiewu, bez wiedzy rodziny, o szóstej rano na plac św. Ludwika, do bardzo dobrego śpiewaka.
Ale to było na nic; pierwszy miałem wstręt do tonów, jakie wydawałem. Kupowałem arje włoskie, jedną, między innemi, w której czytałem Amore, czy coś takiego, nello cimento; rozumiałem: w cemencie. Ubóstwiałem te włoskie arje, z których nic nie rozumiałem. Za późno zacząłem. Jeżeli mogło mnie coś zrazić do muzyki, to te okropne tony, jakie trzeba wydawać aby ją posiąść. Jedynie klawikord pozwoliłby ominąć tę trudność, ale urodziłem się w rodzinie rdzennie nieharmonicznej.
Kiedy później pisałem o muzyce, przyjaciele moi czynili mi zasadniczy zarzut z tej nieznajomości. Ale muszę powiedzieć bez żadnej zarozumiałości, że równocześnie czułem w wykonywanym utworze odcienie, których oni nie spostrzegali. Tak samo z odcieniami fizjognomji w kopjach tego samego obrazu. Widzę te rzeczy jasno jak przez kryształ. Mój Boże! wezmą mnie za głupca!
Kiedy wróciłem do życia po kilku miesiącach nieobecności panny Kably, byłem innym człowiekiem.