Wzgarda ta wstrząsnęła mnie bardzo: widzę teraz czemu, chodziło o Wiktorynę. Zatem to nie z tem straszliwem zwierzęciem, tak groźnem ale tak namiętnie ubóstwianem, kobietą przyzwoitą i piękną, miałem szczęście spędzać wieczory na rozmowie niemal poufnej?
Po kilku dniach okrutnej męki, Wiktoryna zwyciężyła; uznałem, że jest milsza i światowsza niż moja rodzina smutna, pomarszczona, dzika, nie wydająca nigdy przyjęć, nie bywająca w żadnym salonie gdzieby było bodaj dziesięć osób, gdy panna Bigillion bywała często u pana Faure w Saint-Ismier, i u rodziców swojej matki w Chapareillan na obiadach po dwadzieścia pięć osób. Była nawet lepiej urodzona, z racji przyjęcia św. Brunona w 1080.
W wiele lat później przejrzałem mechanizm tego co się działo wówczas w mojem sercu i, w braku lepszego słowa, nazwałem to krystalizacją (termin, który tak uraził tego wielkiego literata, ministra spraw wewnętrznych w 1833, hrabiego d’Argout, zabawna scena opowiedziana przez Klarę Gazul).
To rozgrzeszenie ze wzgardy trwało jakich pięć czy sześć dni, przez które nie myślałem o niczem innem. Ta zniewaga, tak wspaniale drobniutka, wprowadziła nowy fakt między panną Kably a moim obecnym stanem. Mimo że naiwność moja nie domyślała się tego, był to ważny punkt: między zgryzotę a nas trzeba nam wprowadzać nowe fakty, choćby złamanie ręki.
Kupiłem sobie dobre wydanie książki Bezout i kazałem oprawić ją starannie (może jeszcze istnieje w Grenobli u pana Aleksandra Mallein, dyrektora podatków); wyrysowałem na niej wieniec z liści, a w środku wielkie W. Codziennie patrzałem na ten dokument.
Po śmierci Serafji, byłbym mógł, przez potrzebę kochania, pojednać się z rodziną; ten odruch pychy postawił Wiktorynę pomiędzy nimi a mną; byłbym przebaczył pomówienie Bigillionów o zbrodnię, ale wzgarda! I to właśnie dziadek wyraził ją z największym wdziękiem, a tem samem z najpewniejszym skutkiem!
Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/185
Ta strona została skorygowana.