Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

Strzegłem się pilnie mówić w domu o innych przyjaciołach, jakich miałem w owej epoce: Galle, La Bayette...
Galle był synem wdowy, która kochała go wyłącznie i szanowała, przez uczciwość, jako dziedzica majątku; ojciec musiał być jakimś starym oficerem. Widok ten, tak osobliwy dla mnie, przykuwał mnie i rozczulał. Ach, gdyby moja biedna matka żyła, powiadałem sobie. Gdybym bodaj miał krewnych w rodzaju pani Galle, jakżebym ich kochał! Pani Galle szanowała mnie wielce, jako wnuka pana Gagnon, dobroczyńcy ubogich, których leczył darmo a nawet dawał im często parę funtów mięsa na rosół. Ojca mego nie znała.
Galle był chudy, blady, ospowaty, zresztą z natury bardzo zimny, umiarkowany, bardzo ostrożny. Czuł, że jest absolutnym panem małego mająteczku i że nie powinien go stracić. Był prosty, uczciwy, zgoła nie kłamca ani blagier. Zdaje mi się, że opuścił Grenoblę i Szkołę Centralną przedemną, aby się udać do Tulonu i wstąpić do marynarki.
Do marynarki również gotował się sympatyczny La Bayette, bratanek albo krewniak admirała (to znaczy kontradmirała czy wiceadmirała) Morard de Galles.
Był równie miły i szlchetny, jak Galle był godny szacunku. Przypominam sobie jeszcze urocze popołudnia, jakieśmy spędzali, gawędząc w oknie jego pokoiku. Mieszkał na trzeciem piętrze, w domu wychodzącym na Nowy Rynek. Tam dzieliłem jego podwieczorek: jabłka i chleb razowy. Łaknąłem wszelkiej rozmowy szczerej i bez obłudy. Do tych dwóch zalet, wspólnych wszystkim moim przyjaciołom, La Bayette łączył wielką dystynkcję uczuć i wzięcia, oraz tkliwość duszy niezdolną do głębokiego uczucia, jak u Bigilliona, ale wykwintniejszą w wyrazie.
Zdaje mi się, że dawał mi dobre rady w epoce mojej miłości do panny Kably, o której ważyłem się z nim mówić, tak był szczery i dobry. Skupiliśmy razem całe nasze szczupłe znawstwo kobiet,