Niedawno pani Toldi z Valle, kiedym wyszedł od niej, rzekła do księcia Caetani:
„Ależ to pan de Stendhal, ten człowiek taki dowcipny a taki niemoralny.“
Aktorka, która ma bębna z księciem Leopoldem Syrakuzańskim! Poczciwy don Filipo bronił mnie bardzo poważnie od zarzutu niemoralności.
Nawet opowiadając że żółty kabrjolet przejeżdżał ulicą, mam nieszczęście śmiertelnie obrazić hipokrytów a nawet głupców.
Ale w gruncie, drogi czytelniku, nie wiem jaki jestem: dobry, zły, inteligentny, głupi. Wiem zato doskonale, co mi robi przykrość a co przyjemność, co lubię a czego nienawidzę.
Salon zbogaconych prowincjałów, którzy puszą się zbytkiem, jest mi naprzykład wstrętny. Potem idzie salon margrabiów, Wielkich oficerów Legji honorowej, którzy rozprawiają o moralności.
Zebranie ośmiu lub dziesięciu osób, gdzie wszystkie kobiety mają kochanków, gdzie rozmowa jest wesoła, anegdotyczna, i gdzie się pije lekki poncz o wpół do pierwszej w nocy, to miejsce gdzie się czuję najlepiej; tam, w mojem kółku, znacznie wolę przysłuchiwać się niż mówić. Chętnie zapadam w milczenie szczęścia, a jeśli mówię, to jedynie aby opłacić swój bilet wstępu: termin, który wprowadziłem w modę w świecie paryskim; tak jak fioritura (importowana przezemnie), którą spotykam bezustanku; rzadziej, trzeba przyznać, spotykam krystalizację (patrz O miłości). Ale nie zależy mi na tem nic a nic: jeśli kto znajdzie w języku lepsze słowo, silniej skoligacone, aby oddać tę samą myśl, pierwszy gotów jestem przyklasnąć i posługiwać się niem.
Widzę dziś, że wspólnym przymiotem wszystkich moich przyjaciół była naturalność czyli brak hipokryzji. Pani Vignon i ciotka moja Serafja wszczepiły mi do tej najważniejszej z cnót, warunku-