Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

wana ospą a mimo to bardzo czerwona, oczy błyszczące ale fałszywe, z niepokojącą żywością dzika. Był bardzo wyrachowany, nigdy najmniejszej nieostrożności w mowie, zawsze pełen pochwał, ale w słowach doskonale umiarkowanych. Możnaby rzec członek Instytutu. Pozatem inteligencja żywa i cudownie chwytna, ale od najmłodszego wieku pożerana ambicją. Był najstarszym synem i ukochanem dzieckiem matki o potulnym charakterze, i nie bez przyczyny: rodzina była biedna.
Co za cudowny P...... (to znaczy prezes Sądu najwyższego zaprzedany władzy i umiejący pozorować najbezecniejsze niesprawiedliwości) byłby z tego Dufay!
Ale nie pożył długo; kiedy umarł w Paryżu koło 1803, trzeba mi będzie obwinić się o jedno z najgorszych uczuć w mojem życiu, jedno z tych, dla których najbardziej wahałem się czy mam ciągnąć te Pamiętniki. Zapomniałem o tem od 1803 czy 1804, epoki owej śmierci. Osobliwe jest, ile rzeczy przypominam sobie od czasu jak piszę te Wyznania. Przychodzą mi nagle, i zdaje mi się, że sądzę je bezstronnie. W każdym momencie życia widzę owo lepiej, którego nie zrobiłem.
Ale, kto, u licha, będzie miał cierpliwość czytać to wszystko?
Moi przyjaciele, ilekroć wyjdę na ulicę w nowem i dobrze skrojonem ubraniu, daliby talara, aby ktoś wylał na mnie szklankę brudnej wody. Myśl licho wyrażona, ale rzecz prawdziwa (wyłączam, rozumie się, kochanego hrabiego de Barral: to charakter à la La Fontaine).
Gdzie znajdzie się czytelnik, który, po czterech czy pięciu tomach ja i mnie, nie zapragnie, aby na mnie wylano nie szklankę brudnej wody ale butelkę atramentu? A jednak, mój czytelniku, wszystko złe mieści się tylko w tych siedmiu głoskach: B, R, U, L, A, R, D, które tworzą moje nazwisko i zaprzątają moją miłość własną. Przypuśćmy, że napisałbym BERNARD, a już ta książka byłaby jak Wikary z Wakefield (mój rywal w naiwności) tylko powieścią pisaną w pierwszej osobie.