Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

nem naszem pojęciu człowieka bez talentu; uwielbialiśmy tylko Lagrange’a i Monge’a; sam Laplace był dla nas raczej człowiekiem światłem, zdolnym coś wytłumaczyć ale nie wymyślić). Czytywaliśmy z Crozetem Montaigne’a, nie wiem ile razy Szekspira w przekładzie Letourneura (mimo że umieliśmy doskonale po angielsku).
Pracowaliśmy nieraz razem po pięć i sześć godzin, opiwszy się kawy w hotelu Hamburskim, przy ulicy Uniwersyteckiej, z widokiem na Muzeum pamiątek francuskich, uroczej budowli, zniweczonej przez tych tępych Burbonów.
Może przechwalam się, dając sobie miano wybornego matematyka. Nigdy nie umiałem rachunku różniczkowego i całkowego, ale w swoim czasie dumałem z rozkoszą nad sztuką ujęcia i zrównania tego co śmiałbym nazwać metafizyką matematyki. Zdobyłem pierwszą nagrodę (i to bez żadnej protekcji; przeciwnie moja pycha usposabiała na moją niekorzyść) przed ośmioma młodymi ludźmi, których w miesiąc później, z końcem 1799, wszystkich przyjęto do Politechniki.
Odbyłem z Crozetem sześćset lub ośmset posiedzeń mad książką, po pięć lub sześć godzin każde. Pracę tę, poważną, ze zmarszczonemi brwiami, nazywaliśmy obkuwaniem, — wyrażenie przyjęte w Politechnice. Te godziny były moją prawdziwą edukacją literacką; z rozkoszą wychodziliśmy na odkrycie prawdy, ku wielkiemu zgorszeniu Jana Ludwika Basset (dziś barona de Richebourg, audytora, ex-pod-prefekta, ex-kochanka księżnej Montmorency, bogatego pyszałka, bez mózgu ale bez jadu). Osobnik ten, mający pół-piętej stopy wzrostu i w rozpaczy że nazywa się Basset (jamnik), mieszkał z Crozetem w hotelu Hamburskim. Nie wiem o innej jego zasłudze, prócz tego, że dostał pchnięcie bagnetem w piersi. Wyłogi jego fraka, jednego dnia, kiedyśmy z parteru wzięli szturmem scenę Komedji Francuskiej na cześć panny Duchenois (ale, dobry Boże, gdzie ja włażę?) aktorki wybornej w kilku rolach, zmarłej w 1835.