Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

Na tym kursie, jak na innych, był egzamin w środku roku. Odniosłem na nim wybitną przewagę nad małym jezuitą Pawłem Emilem, który uczył się wszystkiego na pamięć, i który z tej przyczyny budził we mnie lęk, bo ja nie mam cienia pamięci.
Oto jedna z wielkich wad mojej mózgownicy: przeżuwam bezustanku to co mnie interesuje; siłą oglądania tego w rozmaitych pozycjach duszy, spostrzegam wciąż coś nowego i zmieniam plan widzenia. Rozciągam rury lunety we wszystkich kierunkach lub też wsuwam je, wedle obrazu użytego przez pana de Tracy (patrz Logika).
Wszystko, czego się uczyłem na lekcjach pana Dubois-Fontanelle, było w moich oczach niejako wiedzą zewnętrzną lub fałszywą.
Wierzyłem w swój geniusz — skąd ja, u licha, wziąłem ten koncept? — geniusz do rzemiosła Moliera i Russa.
Pogardzałem szczerze i bezwiednie talentem Woltera: wydawał mi się dziecinny. Ceniłem szczerze Piotra Corneille, Arjosta, Szekspira, Cerwantesa i — w słowach — Moliera. Trudność była z pogodzeniem ich.
Moje pojęcia o pięknie w literaturze są, w gruncie, te same co w roku 1796, ale co pół roku udoskonalają się, lub, jeśli kto woli, zmieniają się potrosze.
To jest jedyna praca całego mego życia.
Wszystko inne było tylko zarobkiem, zarobkiem połączonym z odrobiną próżności aby zarobić na chleb nie gorzej od innych; wyłączam Intendenturę w Brumszwiku po wyjeździe Marcjala. Był w tem powab nowości, no i nagana wyrażona przez pana Daru intendentowi Magdeburga, panu Chaalons, zdaje mi się.
Mój piękny ideał literacki raczej ma na celu sycić się dziełami drugich i cenić je, przetrawiać ich zalety, niż pisać samemu.
Koło 1794, czekałem głupio na przypływ geniuszu, mniejwięcej tak, jak na głos Boga mówiący z gorejącego krzaka do Mojżesza. Gamoństwo to sprawiło, że straciłem dużo czasu, ale może prze-