Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

„No, panie Beyle, niech pan weźmie swój karton i niech pan usiądzie tutaj“.
To słowo: pan, tak często używane w Paryżu, było zupełnie niezwykłe w Grenobli, kiedy się mówiło do dzieciaka; kiedy było do mnie zwrócone, dziwiło mnie zawsze.
Nie wiem, czy odznaczenie to zawdzięczałem jakiemu słówku mego ojca, czy też memu talentowi robienia kresek doskonale równoległych w klasie aktów, dokąd od niedawna mnie dopuszczono. Faktem jest, że zdziwiło ono i mnie i innych.
Dopuszczony między dwunastu czy piętnastu wybranych, zdumiałem pana Jay mojemi rysunkami czarną i białą kredką wedle głowy Niobe i Demostenosa (tak nazwanych przez nas); wydawał się zgorszony tem, że objawiam tyleż talentu co drudzy.
Niebawem uzyskałem nagrodę. Uzyskaliśmy ją we dwóch czy trzech; ciągniono losy, dostałem Rozprawę o poezji i malarstwie, księdza Dubois, którą przeczytałem a najżywszą przyjemnością. Książka ta odpowiadała uczuciom mego serca, uczuciom nieznanym mnie samemu.
Moulezin, ideał nieśmiałego prowincjała, wyzuty z wszelkiej myśli i bardzo staranny, celował w kładzeniu kresek doskonale równoległych dobrze zatemperowaną sangwiną. Człowiek z talentem, na miejscu pana Jay, byłby nam powiedział pokazując Moulezina: „Oto, panowie, jak nie trzeba robić“. Zamiast tego Moulezin był rywalem Ennemonda Hélie.
Sprytny Dufay robił rysunki bardzo oryginalne, powiadał pan Jay; odznaczył się zwłaszcza, kiedy pan Jay wpadł na wyborną myśl, aby kazać nam wszystkim kolejno pozować do studjum głowy. Mieliśmy także grubego Hélie, zwanego zwierzakiem, i dwóch Monval: fawor ich w matematyce towarzyszył im na kursie rysunku. Pracowaliśmy z niewiarygodnym zapałem, dwie albo trzy godziny każdego popołudnia.
Jednego dnia kiedy były dwa modele, wielki Odru, łacinnik,