aby być czytanym. Znajduję niekiedy przyjemność w tem aby pisać, oto wszystko.
Jeżeli istnieje tamten świat, nie omieszkam odwiedzieć Monteskiusza; jeśli mi powie: „Mój dobry przyjacielu, nie masz ani odrobiny talentu“, będę zmartwiony, ale bynajmniej nie zdziwiony. Czuję to często, któreż oko może widzieć samo siebie? Niema jeszcze trzech lat jak odkryłem rację tego.
Widzę jasno, że różni pisarze, którzy cieszą się wielką sławą, są okropni. To, co byłoby bluźnierstwem powiedzieć dziś o panu de Chateaubriand (rodzaj Balzaka) będzie truizmem w r. 1880. Nigdy nie zmieniłem zdania co do tego Balzaka[1]: kiedy, w r. 1803, ukazał się Duch (Chrześcijaństwa), wydał mi się śmieszny. Ale czuć czyjeś wady, czy to znaczy mieć talent? Widzę, jak najgorsi malarze spostrzegają doskonale wzajem swoje wady: pan Ingres ma zupełną słuszność w sądach o panu Gros, pan Gros o panu Ingres (wybieram tych, o których będzie się może jeszcze mówiło w roku 1935).
Oto rozumowanie, które mnie uspokoiło co do tych Pamiętników. Przypuśćmy, że będę ciągnął dalej ten rękopis i że, raz napisawszy, nie spalę go: zapiszę go nie przyjacielowi, który mógłby zostać bigotem lub sprzedać się partji, jak ten młody dudek Tomasz Moore, zapisze go księgarzowi, naprzykład panu Levasseur (plac Vendôme, Paryż).
Zatem księgarz otrzyma, po mojej śmierci, oprawny gruby tom tego okropnego pisma. Każe przepisać kawałek i odczyta go: jeśli rzecz wyda mu się nudna, jeżeli nikt nie będzie już mówił o panu de Stendhal, rzuci w kąt ten rupieć który odnajdą może w dwieście lat później, jak pamiętniki Benvenuta Cellini.
- ↑ Mowa oczywiście nie o autorze Komedji ludzkiej, ale o Guez de Balzac, pisarzu z XVII wieku, z którego napuszonym stylem Stendhal porównywa Chateaubrianda.