Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

czegośmy nienawidzili ani pobudek tej nienawiści, jedynie obraz faktu, to wszystko; ale obraz był wyraźny.
Ja sam wpadłem na tę myśl: trzeba jej było udzielić drugim, którzy zrazu przyjęli ją zimno: strażnica jest tak blisko, mówili: ale w końcu byli gotowi, tak samo jak ja. Spiskowcy to byli Mante, Treillard, Colomb i ja; może jeden albo dwóch więcej.
Czemu nie ja wystrzeliłem z pistoletu? Nie wiem. Zdaje mi się, że strzelił Treillard czy Mante.
Trzeba się było wystarać o ten pistolet, miał ośm cali długości. Naładowaliśmy go aż po wylot. Drzewo Braterstwa mogło mieć trzydzieści sześć albo czterdzieści stóp, tabliczka była na dziesięć albo dwanaście stóp wysoko; nie zdaje mi się, aby była barjera dokoła drzewa.
Niebezpieczeństwo mogło pochodzić ze strony strażnicy, gdzie żołnierze przechadzali się na niebrukowanej przestrzeni.
Wystarczyłoby kilku przechodniów, idących z ulicy Montorge albo Wielkiej, aby nas zatrzymać. Ci z nas, którzy nie strzelali, obserwowali żołnierzy na strażnicy, może to był mój posterunek jako najniebezpieczniejszy, ale nic tego nie pamiętam. Inni obserwowali ulicę.
Około ósmej wieczór, była ciemna noc — i nie bardzo zimno, było to w jesieni lub na wiosnę — była chwila pustki na rynku, przechadzaliśmy się niedbale i daliśmy sygnał.
Wystrzał rozległ się ze straszliwym hukiem, cisza była głęboka, a pistolet naładowany po brzegi. W tej samej chwili żołnierze z posterunku wpadli na nas. Sądzę, że nie my jedni nienawidziliśmy napisu; podejrzewano że może ktoś się na niego targnąć.
Żołnierze prawie że nas dopadli, schroniliśmy się do bramy w domu dziadka, ale widziano nas doskonale: wszystko wyległo do okien, wiele osób miało świece.
Brama ta, wychodząca na Grenette, komunikowała się ciasnym kurytarzem na drugiem piętrze z drugą bramą od ulicy Wielkiej. Ale wszyscy znali to przejście.