Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

Komisarze zapisali nasze nazwiska i wreszcie wynieśli się.
Podziękowania nasze były krótkie. Nastawiliśmy ucha: kiedy już nie było słychać komisarzy, wyszliśmy, kierując się w stronę kurytarza.
Mante i Treillard, zwinniejsi od nas, opowiedzieli nam nazajutrz, że, kiedy dotarli do bramy od ulicu Wielkiej, zastali ją zajętą przez straż. Zaczęli rozmawiać o uroku panienek, z któremi spędzili wieczór, żołnierze nie spytali ich o nic, i przepuścili ich.
Opowiadanie ich wywarło na mnie takie wrażenie rzeczywistości, że nie umiałbym powiedzieć, czy to nie ja z Colombem wyszliśmy rozmawiając o uroku panienek.
Zabawne były dyskusje jakie toczył mój ojciec z ciotką Elżbietą co do przypuszczalnych sprawców zamachu. Zdaje mi się, że opowiedziałem wszystko siostrze mojej Paulinie, z którą byłem w przyjaźni.
Roskosz była iść sprawdzić stan tabliczki: była podziurawiona.
Nigdy nie pomyślałem o tej sprawie od piętnastu czy dwudziestu lat. Wyznaję, że mi się wydaje piękna. Powtarzałem sobie często w owym czasie z entuzjazmem i jeszcze powtarzałem ledwo cztery dni temu, wiersz z Horacjusza:
Alba cię powołała, nie znam ciebie więcej!
Ten czyn był w pełnej harmonji z tym podziwem.
Szczególne jest, że to nie ja wystrzeliłem z pistoletu: ale nie sądzę, aby to wynikło z brzydkiej ostrożności. Zdaje mi się, ale widzę to niepewnie, jakby przez mgłę, że Treillard, świeżo przybyły ze swojej wioski (Tullins, zdaje mi się), chciał koniecznie strzelić z pistoletu, aby się niejako wkupić do nas.
Kiedy to piszę, obraz drzewa Braterstwa ukazuje się moim oczom, pamięć moja czyni odkrycia. Jakgdybym widział, że drzewo Braterstwa było otoczone murem na dwie stopy wysokim, z żelazną balustradą.