Byłem wymowny przy tablicy; bo też mówiłem o rzeczy, nad którą myślałem namiętnie conajmniej od piętnastu miesięcy i którą studjowałem od trzech lat (sprawdzić to), od otwarcia kursu pana Dupuy w parterowej sali Szkoły Centralnej. Pan Dausse, człowiek uparty i uczony, widząc że umiem, stawiał mi pytania najtrudniejsze i najbardziej zdolne mnie zakłopotać. Był to człowiek o straszliwem wejrzeniu, nigdy nie zachęcający.
Pan Dausse, naczelny inżynier, przyjaciel mego dziadka (który był obecny na moim egzaminie i to z rozkoszą), dodał do pierwszej nagrody tom Eulera. Może ten dar otrzymałem w 1798 roku, z końcem którego też otrzymałem pierwszą nagrodę z matematyki. (Kurs pana Dupuy składał się z dwóch lat, nawet z trzech).
Natychmiast po egzaminie, wieczorem, lub raczej wieczorem dnia w którym moje nazwisko ogłoszono z taką chwałą na afiszu („Ale, z przyczyny że obywatel Beyle odpowiedział z niepospolitą ścisłością i łatwością...“), widzę się jak przechodzę przez lasek parkowy, między posągiem Herkulesa a bramą, z Bigillionem i paroma innymi, upojonymi moim tryumfem, wszyscy bowiem uważali go za słuszny i wiedzieli dobrze, że pan Dupuy mnie nie lubi; wieść o lekcjach, które brałem u jakobina Gros, ja, który miałem ten przywilej że mogłem słuchać jego kursu, nie przyczyniła się do naszego pojednania.
Zatem, przechodząc tamtędy rzekłem do Bigilliona, filozofując jak to było naszym zwyczajem:
„W takiej chwili, przebaczyłoby się wszystkim swoim nieprzyjaciołom.
— Przeciwnie, odparł Bigillion, skoczyłoby się na nich, aby ich zwyciężyć“.
Radość upajała mnie nieco, to prawda, i starałem się wysiłkiem rozumowania ukryć ją; jednakże, w gruncie, ta odpowiedź świadczy o niskości uczuć Bigilliona, bardziej przyziemnego odemnie, a zarazem o owej hiszpańskiej egzaltacji, której miałem nieszczęście podlegać całe życie.
Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/231
Ta strona została skorygowana.