To może jedyna melodja, którą stworzyłem do słów francuskich. Mam wstręt do wymawiania niemego e: gi-teu, vi-teu. Zdaje mi się, że Francuzi mają najwybitniejszy anty-talent do muzyki.
Tak jak Włoch ma zdumiewający anty-talent do tańca.
Czasami, plotąc umyślnie głupstwa sam ze sobą, aby się rozśmieszyć, aby dostarczyć żartu stronie przeciwnej (którą często czuję doskonale w sobie), powiadam: W jakiż sposób miałbym talent do muzyki à la Cimarosa, będąc Francuzem?
Odpowiadam: przez matkę, do której jestem podobny, mam może krew włoską.
Ów Gagnoni, który się schronił do Awinjonu zamordowawszy człowieka we Włoszech, ożenił się tam może z córką jakiego Włocha w służbie wice-legata.
Mój dziadek i ciotka Elżbieta mieli typ wybitnie włoski, nos orli, etc.
A teraz, kiedy pięć lat ustawicznego pobytu w Rzymie dały mi lepiej wniknąć w znajomość fizycznej budowy Rzymian, widzę że dziadek miał postawę, głowę, nos, ściśle rzymskie.
Co więcej, mój wuj, Roman Gagnon, miał głowę najoczywiściej prawie rzymską, z wyjątkiem cery, którą miał bardzo piękną.
Nigdy nie spotkałem pięknej melodji skomponowanej przez Francuza; najpiękniejsze nie wznoszą się ponad gruby charakter pieśni popularnej, to znaczy takiej, która musi się spodobać wszystkim; taką jest:
kapitana Rougeta de Lisle, pieśń skomponowana w ciągu jednej nocy w Strasburgu. Ta pieśń wydaje mi się o wiele wyższa od wszystkiego co spłodziła kiedykolwiek głowa francuska, ale w swoim rodzaju nieodzownie niższa od Mozarta:
La ci darem la mano,
La, mi dirai di si....