Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/253

Ta strona została skorygowana.

Wielkie wzruszenie niweczy we mnie pamięć. Może stary Daru powiedział mi coś w rodzaju: „Drogi kuzynie, trzebaby coś postanowić do tygodnia“.
W bezmiarze mej nieśmiałości, mojej trwogi i pomięszania, zdaje mi się, że spisałem sobie zawczasu rozmowę, jaką chciałem mieć z panem Daru.
Przypominam sobie tylko jeden szczegół tego straszliwego widzenia. Powiedziałem, w terminach mniej jasnych: „Ojciec zostawia mi mniej więcej swobodę postępowania.“
„Widzę to aż nadto dobrze“, odparł pan Daru, z ową wymowną intonacją, która mnie bardzo uderzyła u człowieka tak pełnego miary oraz nawyku dyplomatycznych omówień.
To słowo mnie uderzyło: wszystkiego innego zapomniałem.
Byłem bardzo zadowolony z mego pokoiku na ogrody, między ulicą de Lille a Uniwersytecką.
Dom należał niegdyś do Condorceta, którego ładna wdowa żyła wówczas z panem Fauriel (dziś z instytutu, prawdziwego uczonego, kochającego wiedzę dla niej samej: rzecz rzadka w tej korporacji).
Condorcet, aby nie być nękany przez ludzi, kazał sobie zrobić drabinkę, przy pomocy której drapał się na trzecie pięterko (ja mieszkałem na drugiem) do pokoju nad moim. Jakby mnie to było przejęło w trzy miesiące później! Condorcet, autor owej Logiki przyszłego postępu, którą czytałem z entuzjazmem dwa albo trzy razy!
Niestety! serce moje było odmienione. Z chwilą gdy byłem sam i spokojny, skoro pozbyłem się mej nieśmiałości, wracało to głębokie uczucie:
„Więc Paryż, to tylko tyle?“
To znaczyło: To, czego tyle pragnąłem jako najwyższego dobra, rzecz, której poświęciłem moje życie od trzech lat, nudzi mnie. To nie poświęcenie trzech lat bolało mnie; mimo obawy przed wstąpieniem na Politechnikę na rok przyszły, kochałem matema-