— Ależ czemu pan nie wsiadł do powozu? spytała pani Cambon, zdziwiona.
Znikłem po upływie minuty. Pan Gorse musiał mieć o mnie ładne pojęcie! Musiałem być osobliwym problemem w rodzinie Daru; z pewnością odpowiedź wahała się między: To warjat, a: To idjota.
Pani Le Brun, dziś margrabina, powiadała mi, że wszyscy mieszkańcy tego małego salonu zdumieni byli mojem zupełnem milczeniem.
Milczałem przez instynkt; czułem, że niktby mnie nie zrozumiał. Tym gębom mówić o mojem tkliwem uwielbieniu dla Bradamanty! Owo milczenie było najlepszą polityką: był to jedyny sposób aby zachować trochę osobistej godności.
Jeśli kiedy jeszcze spotkam tę inteligentną kobietę, muszę ją wziąć na spytki, iżby mi powiedziała czem byłem wówczas. W istocie, nie wiem. Mogę jedynie notować stopień szczęścia, jakiem odczuwał. Ponieważ zawsze grzebałem się później w tych samych ideach, jak zgadnąć mój stosunek do nich wówczas? Studnia miała dziesięć stóp głębokości, za każdym rokiem przydawałem pięć stóp; teraz, przy studziewięćdziesięciu stopach, jak zyskać obraz tego, czem była w lutym 1800, wówczas gdy miała tylko dziesięć stóp.
Podziwiano mego kuzyna Marka (mojego szefa w ministerjnm handlu), istotę nawskroś prozaiczną, dlatego że, wracając wieczór koło dziesiątej do domu pana Daru (ulica de Lille, nr. 505), szedł pieszo, aby wstąpić na ulubione ciasteczka.
Ta prostota, ta naiwność łakomstwa, któreby mnie rozśmieszyły dziś w chłopcu szesnastoletnim, przepełniały mnie zdumieniem w 1800. Nie wiem nawet, czy jednego wieczora nie wyszedłem, w ową straszliwą wilgoć paryską której nienawidziłem, aby