Słowem, podziwiam to, czem byłem literacko w lutym 1800, kiedy pisałem: cella.
Hrabia Daru, tak nieskończenie wyższy odemnie i od tylu innych jako człowiek pracy, nie miał na tyle inteligencji, aby odgadnąć wartość tego zarozumiałego szaleńca.
Pan Mazoyer, mój sąsiad w biurze, którego widocznie mniej nudziło moje szaleństwo zaprawne pychą niż tępota dwóch innych sekretarzy z płacą 2500 franków, okazywał mi pewne względy, na co byłem obojętny. Każdy, kto podziwiał tego zręcznego dworaka zwanego Rasynem, zdawał mi się niezdolny ujrzeć i odczuć prawdziwe piękno, którem w moich oczach była naiwność szekspirowskiej Imogeny.
Wyzwiska skierowane pod adresem Szekspira przez pana Mazoyer — i to z jaką wzgardą! — w r. 1800, rozczulały mnie do łez dla tego wielkiego poety. W przyszłości nic tak nie wzmagało mego ubóstwienia dla pani Dembowskiej, niż krytyki, jakiemi ją ścigały prozaiczne dusze w Medjolanie. Mogę wymienić tę uroczą kobietę, któż pamięta o niej dzisiaj? Czyż nie ja jeden, po jedenastu latach jak opuściła tę ziemię? To samo odnosi się do hrabiny Aleksandry Petit. Czy nie jestem dziś jej najlepszym przyjacielem, po dwudziestu dwu latach? I kiedy się to ukaże (jeśli kiedy księgarz nie będzie bał stracić swego czasu i papieru!), kiedy się to ukaże po mojej śmierci, kto będzie jeszcze myślał o Metyldzie i o Aleksandrze? I, mimo ich kobiecej skromności oraz tej ich niechęci do zajmowania sobą publiczności, jeżeli ujrzą wydaną tę książkę z miejsca gdzie przebywają, czy nie będą bardzo rade?
For who to dumb forget fulness a prey[1], czy nie jest miło po tylu latach wiedzieć, że jego imię wymawiają przyjazne usta?
Ale gdzie ja, u djabła, byłem? — W mojem biurze, gdzie napisałem cela, cella.
- ↑ Dla tego „Kto staje się pastwą milczącego zapomnienia...“ (Elegie Gray’a).