Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

Zdumiony był, kiedy mu wyznałem moje zupełne nieuctwo. Kazał mi stanąć w pozycji, za pierwszym razem kiedy zatrzymaliśmy się pod kasztanami aby dać się odlać koniom.
„I co byłbyś zrobił, gdyby ten pies arystokrata wyszedł na plac?
— Byłbym walił“.
Z pewnością powiedziałem to tak jak myślałem.
Od tego czasu, kapitan Burelviller nabrał dla mnie szacunku i powiedział mi to.
Moja zupełna naiwność i wszelki brak kłamstwa musiały być bardzo oczywiste, skoro dały wartość temu, co w każdej innej sytuacji byłoby ordynarną buffonadą.
Dał mi parę lekcyj fechtunku na popasach wieczorem.
„Inaczej nadzieją cię jak...“
Zapomniałem porównania.
Martigny, zdaje mi się, u stóp Wielkiego św. Bernarda, zostawiło mi jedno wspomnienie: piękny generał Marmont, w mundurze radcy Stanu, błękitne wyłogi na niebieskiem. Jakim cudem taki mundur? Nie wiem, ale widzę go jeszcze.
Byłem wesoły i rześki jak młody źrebak; wydawałem się sobie Calderonem w czasie jego kampanji włoskiej, czułem się niby amator wrażeń, przydzielony do armji aby widzieć, ale przeznaczony do pisania komedyj jak Molier. Jeżeli później objąłem jakieś stanowisko, to dlatego aby żyć, nie będąc dość bogaty aby włóczyć się po świecie na swój koszt.. Chciałem poprostu widzieć wielkie rzeczy. Z większą tedy jeszcze radością niż zwykle oglądałem Marmonta, młodego i pięknego faworyta Pierwszego Konsula.
Ponieważ Szwajcarzy, w których domach mieszkaliśmy w Lozannie, w Villeneuve, w Sion, skreślili nam okropny obraz Wielkiego św. Bernarda, byłem weselszy niż zwykle. Nie weselszy: to złe słowo, raczej szczęśliwszy. Przyjemność moja była tak żywa, tak ostra, że aż przechodziła w zadumę.
Byłem, nie zdając sobie z tego sprawy, nadzwyczaj czuły na