Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/289

Ta strona została skorygowana.

piękny krajobraz. Ponieważ mój ojciec i Serafja chwalili bardzo piękności natury w tonie zwykłej swojej hipokryzji, sądziłem że nie cierpię natury. Gdyby mi ktoś mówił o pięknościach Szwajcarji, byłby mnie przyprawił o mdłości; opuszczałem frazesy tego rodzaju w Wyznaniach i w Heloizie Russa, lub raczej, aby rzec ściślej, przebiegałem je szybko. Ale te tak piękne obrazy wzruszały mnie mimo mej woli.
Musiałem czuć niezmierną przyjemność wspinając się na św. Bernarda, ale, dalibóg, gdyby nie ostrożności kapitana Burelviller, — ostrożności, które często wydawały mi się przesadne, prawie śmieszne — byłbym zginął może od pierwszego kroku.
Niech sobie czytelnik raczy przypomnieć moje pocieszne wychowanie. Aby mnie uchronić od wszelkiego niebezpieczeństwa, ojciec i Serafja nie pozwolili mi jeździć konno, ani, o ile tylko mogli, chodzić na polowanie. Co najwyżej chodziłem na przechadzkę ze strzelbą, ale nigdy prawdziwego polowania, gdzie człowiek poznaje głód, deszcz, bezmiar zmęczenia.
Go więcej, natura dała mi delikatne nerwy i skórę wrażliwą jak u kobiety. Nie mogłem, w kilka miesięcy później, trzymać szabli przez dwie godziny, żeby nie mieć na ręce pełno pęcherzy. Na św. Bernardzie byłem pod względem fizycznym niby czternastoletnia panienka; miałem siedemnaście lat i trzy miesiące, ale nigdy rozpieszczony syn magnacki nie otrzymał miększego wychowania.
Odwaga wojskowa, w oczach mojej rodziny, to była cnota Jakobinów; ceniło się tylko odwagę z przed Rewolucji, która zyskała krzyż św. Ludwika głowie bogatszej linji (kapitan Beyle z Sassenage).
Wyjąwszy stronę moralną, czerpaną przezemnie w książkach zakazanych przez Serafję, przybyłem tedy na św. Bernarda jako zupełna zmokła kura. Co byłoby się ze mną stało bez spotkania z panem Burelviller, gdybym wędrował sam? Miałem pieniądze i nawet nie przyszło mi do głowy wziąć służącego. Omamiony rozkosznemi marzeniami, opartemi ma Arjoście i na Nowej Heloizie,