Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/290

Ta strona została skorygowana.

puszczałem mimo uszu wszystkie rozsądne uwagi: wydawały mi się mieszczańskie, płaskie, wstrętne.
Stąd mój wstręt, nawet w 1836, do faktów komicznych, w których brodzi z konieczności człowiek z pospólstwa. Budzą we mnie odrazę, która dochodzi do ohydy.
Dzika sytuacja dla następcy Moliera!
Wszystkie roztropne przestrogi hotelarzy szwajcarskich spłynęły tedy po mnie.
Na pewnej wysokości zimno stało się ostre, otoczyła nas wnikliwa mgła, śnieg okrywał drogę oddawna. Ta droga — mała ścieżka między dwoma murkami z kamieni — była, na ośm do dziesięciu cali, pełna topniejącego śniegu, a pod nim usuwających się kamyków (takich jak w Claix, nieregularnych wielościanów o nieco stępiałych kantach).
Od czasu do czasu, wierzchowiec mój wspinał się na widok zdechłego konia; niebawem, co o wiele gorsze, już się nie wspinał. W gruncie to była szkapa.

ROZDZIAŁ XLV
Św. Bernard.

Z każdą chwilą było coraz gorzej. Pierwszy raz ujrzałem niebezpieczeństwo: niebezpieczeństwo to nie było wielkie, trzeba przyznać; ale dla młodej czternastoletniej dziewczyny, której nie zmoczył deszcz ani dziesięć razy w życiu!
Niebezpieczeństwo nie było tedy wielkie, ale było we mnie samym: okoliczności pomniejszały człowieka.
Nie będę się wstydził oddać sobie sprawiedliwości: byłem wciąż wesoły. Jeżeli marzyłem, to o okresach, jakiemi J. J. Rousseau mógłby opisać te góry posępne, okryte śniegiem, wznoszące się aż pod chmury wierzchołkami wciąż zamglonemi przez wielkie, szare, szybko biegnące obłoki.