Koń mój ciągle się potykał, kapitan klął i był ponury, jego roztropny służący, który stał się moim przyjacielem, był bardzo blady.
Byłem przesiąknięty wilgocią; bez ustanku zastępowały nam drogę a nawet zatrzymywały nas gromadki po piętnastu lub dwudziestu żołnierzy, którzy pięli się pod górę.
Zamiast uczuć heroicznej przyjaźni, które w nich przypuszczałem, po sześciu latach heroicznych marzeń opartych na charakterach Ferragusa i Rinalda, ujrzałem egoistów skwaszonych i złych. Często klęli na nas ze złości, że byliśmy na koniach a oni pieszo. Jeszcze trochę, a byliby mam skradli konie.
Ten widok natury ludzkiej był mi przykry, ale oddalałem go szybko, aby się napawać tą myślą: widzę tedy rzecz trudną!
Nie przypominam sobie tego wszystkiego, ale przypominam sobie lepiej późniejsze niebezpieczeństwa, naprzykład koniec roku 1812, marsz z Moskwy do Koenigsberg.
Wreszcie, po niezmiernej ilości zygzaków, które zdawały się przedłużać drogę w nieskończoność, między dwiema ostremi olbrzymiemi skałami ujrzałem po lewej niski domek, prawie pokryty przepływającą chmurą.
To było schronisko! Dano nam, jak całej armji, pół szklanki czerwonego wina, zimnego tak że zęby cierpły.
Pamiętam tylko wino; z, pewnością dodano kawał chleba i ser.
Zdaje mi się, żeśmy weszli do środka, lub też opisy wnętrza schroniska słyszane lub czytane, stworzyły obraz, który od trzydziestu sześciu lat zajął miejsce rzeczywistości.
Oto niebezpieczeństwo kłamstwa, które spostrzegłem od trzech miesięcy, odkąd myślę o tym prawdomównym dzienniku.
Wyobrażam sobie naprzykład doskonale zejście. Ale nie chcę taić, że, w pięć czy sześć lat później, widziałem rycinę, która mi się wydała bardzo podobna: i moje wspomnienie jest już tylko tą ryciną.
W tem leży niebezpieczeństwo kupowania rycin z pięknych
Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/291
Ta strona została skorygowana.