— Tam do licha! więc jest niebezpieczeństwo!“ powiedziałem sobie.
Zatrzymaliśmy się na małej platformie.
„Aha, celują do nas! rzekł kapitan.
— Czy jesteśmy na odległość strzału? spytałem.
— Aha, już się smarkacz boi!“ odparł wściekły. Było przy tem siedem czy osiem osób.
Te słowa były niby pianiem kura dla świętego Piotra. Widzę się znowu: zbliżam się do brzegu platformy, aby być bardziej narażony; kiedy kapitan ruszył, ociągałem się kilka minut, aby okazać moją odwagę.
Oto jak ujrzałem ogień po raz pierwszy.
Był to rodzaj dziewictwa, które ciążyło mi nie mniej niż tamto.
Wieczorem, zastanawiając się nad tem, nie mogłem się opamiętać ze zdumienia: Jakto! więc to tylko to? powiadałem sobie.
To zdziwienie nieco głupawe i ten wykrzyknik towarzyszyły mi całe życie. Sądzę, że to wynika z wyobraźni: robię to odkrycie tak, jak wiele innych w 1836, pisząc.
Nawias: — Często powiadam sobie, ale bez żalu: Ileż pięknych sposobności zmarnowałem! Byłbym bogaty, albo przynajmniej zamożny! Ale widzę w 1836, że moją największą przyjemnością jest marzyć; ale marzyć o czem? Często o rzeczach, które mnie nudzą. Wytrwałość potrzebna na to, aby zebrać 10.000 franków renty, jest mi niepodobieństwem. Co więcej, trzeba schlebiać, nie narazić się nikomu etc. To ostatnie jest mi prawie niepodobne.
I cóż! hrabia de Cauchain był porucznikiem albo podporucznikiem w 6-tym pułku dragonów równocześnie ze mną; uchodził za intryganta, spryciarza, nie tracącego okazji przypodobania się możnym, etc., nie robiącego ani kroku któryby nie miał swego celu, etc.