Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

Było to może w końcu maja lub w początku czerwca, kiedy wszedłem do Casa d’Adda (to słowo zostało dla mnie święte).
Marcjal był idealny, i w istocie był zawsze idealny dla mnie. Przykro mi, że tego nie widziałem jaśniej za jego życia. Ponieważ miał mnóstwo próżnostek, oszczędzałem te próżnostki; ale to, co mu mówiłem wówczas przez uprzejmość światową, której nabierałem, a także przez sympatję, powinienem był mówić mu przez przyjaźń i przez wdzięczność.
Nie był romantyczny, a ja posuwałem tę słabość aż do szaleństwa; brak tego szaleństwa czynił go płaskim w moich oczach. Romantyczność rozciągała się u mnie na miłość, na odwagę, na wszystko. Bałem się chwili gdy trzeba było dać napiwek odźwiernemu, z obawy że mu nie dam dosyć i że obrażę jego delikatność. Często zdarzyło mi się, że nie śmiałem dać napiwka człowiekowi za dobrze ubranemu z obawy aby go nie obrazić i musiałem uchodzić za skąpca. Wada przeciwna większości podporuczników, których znałem: ci myśleli tylko, jakby zwiać w chwili napiwku.
Oto okres szczęścia szalonego, pełnego; będę z pewnością rozwlekły opisując je. Może lepiej byłoby się trzymać w poprzedniej linji.
Od końca maja aż do października lub listopada, kiedy mnie mianowano podporucznikiem w 6-tym pułku dragonów w Rapallo lub Roncanago, między Brescją a Kremoną, znalazłem pięć czy sześć miesięcy szczęścia niebiańskiego, zupełnego.
Nie da się oglądać wyraźnie partji nieba zbyt bliskiej słońca; z podobnej przyczyny trudno byłoby mi opowiedzieć rozsądnie moją miłość do Angeli Pietragrua. Jak opowiedzieć bodaj trochę rozsądnie tyle szaleństw? Od czego zacząć? Jak uczynić to nieco zrozumiałem? Oto już zapominam ortografji, jak mi się to zdarza w wielkich wybuchach namiętności, a chodzi wszak o rzeczy, które się działy trzydzieścisześć lat temu.
Racz mi przebaczyć, łaskawy czytelniku! A raczej, jeśli masz