Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

straszliwej ciotki Serafji, córki dziadka Gagnon, od pokoju mojej ciotecznej babki, jego siostry. Były żelazne klamry na tem przepierzeniu, na otynkowaniu każdej z nich napisałem: Henryk Beyle, 1789. Widzę jeszcze te piękne napisy, któremi dziadek był zachwycony.
„Skoro tak dobrze piszesz, rzekł, godzien jesteś zacząć łacinę“.
To słowo obudziło we mnie strach. Niebawem, pedant o straszliwej postaci, pan Joubert, wysoki, blady, chudy, zaczął mnie uczyć deklinacji słowa mura, morwa. Poszliśmy kupić elementarz u pana Giroud, księgarza, w dziedzińcu wychodzącym na plac Targowy. Nie podejrzewałem wówczas, co za złowrogi instrument mi kupiono.
Tu zaczynają się moje nieszczęścia.
Ale odwlekam od dawna konieczny epizod, jeden z paru, które sprawią może że rzucę te pamiętniki w ogień.
Matka moja, Henryka Gagnon, była to urocza kobieta; byłem zakochany w mojej matce.
Pospieszam dodać, że straciłem ją mając siedem lat.
Kochając ją może w szóstym roku, byłem zupełnie ten sam, co kiedy w 1828 kochałem do szaleństwa Albertę de Rubempré. Mój sposób polowania na szczęście nie zmienił się w gruncie wcale, z tym jedynie wyjątkiem: byłem, co się tyczy fizycznej strony miłości, taki jakim byłby Cezar, gdyby wrócił na świat, w stosunku do armat i broni palnej. Byłbym się tego szybko wyuczył, i nie zmieniłoby to w gruncie nic mojej taktyki.
Lubiłem okrywać matkę pocałunkami, lubiłem ją bez ubrania. Ona kochała mnie namiętnie i całowała mnie często; ja oddawałem jej pocałunki z takim ogniem, że często była zmuszona się oddalić. Nienawidziłem ojca, kiedy przerywał nasze pieszczoty. Wciąż chciałem całować ją w piersi. Niech czytelnik raczy pamiętać, że straciłem ją wskutek połogu, kiedy miałem ledwie siedem lat.
Była pulchna, świeża, była bardzo ładna; zdaje mi się jedynie, że nie była dość wysoka. Rysy miała szlachetne i pogodne; brunet-