Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

Pokój dziadka, na pierwszem piętrze, od placu Grenette, pomalowany był zielono; w owym czasie ojciec powiadał mi:
„Dziadek, człowiek tak inteligentny, nie ma poczucia artystycznego“.
Nieśmiały charakter Francuzów sprawia, że rzadko używają zdecydowanych kolorów: zielony, czerwony, niebieski, żółty; wolą odcienie niezdecydowane. Poza tem, nie widzę coby można było zganić w guście dziadka. Pokój jego był od południa, dużo czytał, chciał oszczędzić oczy, ma które skarżył się czasami.
Ale czytelnik — o ile znajdą się czytelnicy na te bajędy — zrozumie z łatwością, że wszystkie moje komentarze, wyjaśnienia, mogą być bardzo mylne. Mam tylko obrazy bardzo wyraźne; wszystkie zaś moje wyjaśnienia przychodzą mi dopiero przy spisywaniu tego, w czterdzieści pięć lat po wypadkach.
Mój przezacny dziadek, który w istocie był moim prawdziwym ojcem i najbliższym przyjacielem aż do chwili kiedy, około 1796, postanowiłem wyrwać się z Grenobli zapomocą matematyki, opowiadał czasami cudowną rzecz:
Matka moja, kazawszy mnie zanieść do swego pokoju (zielonego) w dniu gdy skończyłem rok, 23 stycznia 1784, postawiła mnie koło okna; dziadek, siedząc blisko łóżka, zawołał mnie: odważyłem się chodzić i doszedłem aż do niego.
Mówiłem nieco i na powitanie mówiłem hajty. Wuj mój droczył się z siostrą swoją Henryką (moją matką) z powodu mojej brzydoty. Zdaje się, że miałem olbrzymią głowę bez włosów, że byłem podobny do ojca Brulard[1], sprytnego mnicha, lubiącego dobrze żyć, trzęsącego zresztą swoim klasztorem. Był to mój stryj czy raczej stryjeczny dziadek, który umarł przedemną.

Byłem bardzo przedsiębiorczy; stąd dwa wypadki, które dziadek mój wspomina ze zgrozą i z żalem. Przy skale Porte-de-France

  1. Cherubin Beyle.