Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

kawałkiem zastruganego drzewa ukłułem muła, który miał tę bezczelność, że mnie kopnął w pierś i przewrócił mnie. „Jeszcze odrobina, a byłby trup“, mówił dziadek.
Odtwarzam sobie ten wypadek, ale prawdopodobnie to nie jest wspomnienie bezpośrednie, raczej wspomnienie obrazu jaki sobie wytworzyłem, bardzo dawno, w epoce pierwszych opowiadań, jakie o tem słyszałem.
Drugiem tragicznem wydarzeniem było to, że między matką a dziadkiem wybiłem sobie dwa przednie zęby, spadając z krzesła. Poczciwy dziadek nie mógł wyjść ze zdumienia: „Między matką a mną!“ powtarzał, jakby biadając nad siłą fatalności.
Znamienne dla mnie w tem mieszkaniu na pierwszem piętrze było to, że słychać było zgrzypienie sztaby żelaznej, zapomocą której pompowano wodę. Ten przeciągły ale nie ostry zgrzyt bardzo mi się podobał.
Zdrowy rozum Delfinatu zbuntował się potrosze przeciw Dworowi. Przypominam sobie bardzo dobrze wyjazd dziadka do Stanów w Romans. Był wówczas bardzo poważnym patrjotą, ale nader umiarkowanym: wyobraźcie sobie Fontenelle’a jako trybuna ludu.
W dniu wyjazdu mróz był taki, że kamienie pękały (była to owa pamiętna zima roku 1789 na 1790), było na stopę śniegu na placu Grenette.
Na kominku w pokoju dziadka palił się olbrzymi ogień. Pokój był pełen przyjaciół, którzy chcieli go widzieć na wsiadanem do powozu. Najsławniejszy adwokat tutejszy, wyrocznia prawa — ładne stanowisko w mieście gdzie był parlament — pan Barthélemy d’Orbane, stał obok mnie przed migocącym ogniem. Byłem bohaterem chwili, bo jestem przekonany, że dziadek żałował w Grenobli tylko mnie i kochał tylko mnie.
W tej okoliczności pan Barthélemy d’Orbane nauczył mnie robić miny. Widzę go jeszcze i siebie także. Jest to sztuka, w któ-