Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

dnia w jakiejś chronologji. Obraz mam bardzo jasny, jest może temu jakich czterdzieści trzy lat.
Pan de Clermont-Tonnerre, gubernator Delfinatu, zajmujący pałac gubernatorski, — osobno stojący dom wychodzący na wały — (ze wspaniałym widokiem na zbocza Eybens, widok spokojny i piękny, godny Klaudjusza Lorrain), wjazd pięknym dziedzińcem od ulicy Nowej blisko ulicy Morw — chciał, o ile mi się zdaje, rozpędzić zbiegowisko; były tam dwa pułki, przeciw którym lud bronił się dachówkami, zrzucanemi z dachów, skąd nazwa: Dzień dachówek.
Jednym z podoficerów tego pułku był Bernadotte, dziś król szwedzki, dusza równie szlachetna jak Murat, król Neapolu, ale o ileż zręczniejszy! Lefèvre, perukarz i przyjaciel mego ojca, często nam opowiadał, że ocalił życie generałowi Bernadotte (jak powiadał w r. 1804) osaczonemu w jakiejś bramie. Lefèvre był to piękny i dzielny mężczyzna, marszałek Bernadotte posłał mu jakiś upominek.
Ale to wszystko to jest historja, opowiadana coprawda przez naocznych świadków, ale której ja nie widziałem. Pragnę opowiadać na przyszłość — w Rosji i gdzieindziej — tylko to, co widziałem.
Rodzice moi wstali od stołu w połowie obiadu; byłem sam w oknie jadalni, lub raczej w oknie pokoju wychodzącego na ulicę. Ujrzałem starą kobietę, która, trzymając w rękach swoje stare trzewiki, krzyczała z całych sił: „Bontuję się! Bontuję się!“ Pocieszność tego buntu — stara kobieta przeciw pułkowi — uderzyła mnie. Tego samego wieczora, dziadek opowiedział mi śmierć Pyrrusa.
Myślałem jeszcze o tej staruszce, kiedy mnie pochłonęło tragiczne widowisko. Robotnik kapelusznik, raniony w krzyże bagnetem, jak mówiono, szedł z wielkim trudem, podtrzymywany przez dwóch ludzi, na których ramionach zawisł. Był rozebrany, koszula jego i gacie były pełne krwi. Widzę go jeszcze: rana, z któ-