tam Lambert, służący dziadka a mój wielki przyjaciel. Był to młody i przystojny chłopak, bardzo sprytny.
Któryś z jego przyjaciół rzekł doń: „Córka marszałka to straszna skąpitura, sukno które daje doboszom na pokrycie bębna nie wystarczy im na parę spodni. Dobosze skarżą się bardzo; jest zwyczaj dawać tyle, ile potrzeba na spodnie“. Za powrotem do domu, słyszałem jak rodzice też mówili o skąpstwie marszałkówny.
Nazajutrz był dla mnie dzień wielkiej batalji; uzyskałem, z wielkim trudem o ile mi się zdaje, aby Lambert zaprowadził mnie w jakieś miejsce skąd mógłbym widzieć pogrzeb. Był olbrzymi tłum. Widzę się między gościńcem a wodą, blisko pieca wapiennego, o dwieście kroków na wschód od Porte-de-France. Dźwięk bębnów przykrytych skrawkiem czarnego sukna, niedostatecznym aby uszyć spodnie, wzruszył mnie bardzo. Ale oto nowa historja: znajdowałem się na lewym krańcu pułku austrazyjskiego, (uniform, zdaje mi się, biały, wyłogi czarne), Lambert prowadził mnie za rękę. Byłem o sześć cali od ostatniego żołnierza, gdy ten rzekł do mnie nagle:
„Odsuń się trochę kiedy będziemy strzelać, żebyśmy nie zrobili ci co złego“.
Więc będą strzelać! Tylu żołnierzy! broń mieli gotową.
Umierałem ze strachu; zerkałem zdala na czarny wóz, który posuwał się wolno kamiennym mostem, ciągniony przez sześć czy ośm koni. Czekałem z drżeniem salwy. Wreszcie oficer wydał krzyk, a tuż potem nastąpiła salwa. Spadł mi z piersi wielki ciężar. W tej chwili tłum rzucił się w stronę karawanu, który ujrzałem z wielką przyjemnością; zdaje mi się że były tam świece.
Oddano drugą, może trzecią salwę, za Porte-de-France, ale byłem już oswojony.
Zdaje mi się, przypominam sobie trochę wyjazd do Vizille (Stany prowincjonalne, w zamku Vizille, zbudowanym przez konetabla de Lesdiguières). Dziadek mój ubóstwiał starożytności; sposób, w jaki mówił o tym zamku, obudził we mnie wspaniałe poję-
Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/55
Ta strona została skorygowana.